poniedziałek, 11 lipca 2011

Kotlety z kaszy jaglanej i szpinaku


Na pomysł zrobienia takich kotletów wpadłam, gdy zobaczyłam, że wszystko co mogę jeść nie istnieje w lodówce. Pozostała połowa paczki szpinaku, połowa główki kapusty pekińskiej (zarezerwowana już przez mamę na sałatkę) i szklanka kaszy jaglanej oraz 1 woreczek kaszy gryczanej. Jednym zdaniem delikatna tragedia. Na szczęście mieszkam na wsi i ziemniaki oraz marchewka rosną pod nosem. Tak, więc mając zapewnione dodatki postanowiłam zrobić kotlety o wspaniałym zielonym kolorze.

Kotlety z kaszy jaglanej i szpinaku:
0,5 op. mrożonego szpinaku
0,5 szkl. kaszy jaglanej
woda
przyprawy do wyboru
Ugotować kaszę, poczekać aż wystygnie. Usmażyć szpinak, poczekać aż wystygnie. Wszystko razem wymieszać, przyprawić, obtoczyć w bułce tartej i smażyć.

Pozwolę sobie na przemyślenia dotyczące znajomości przez Polaków języków obcych, ponieważ w jakimś lokalnym tygodniku pan "dziennikarz" stwierdził, że jesteśmy najgorszym narodem w Europie, jeśli chodzi o umiejętność posługiwania się językami obcymi. Poirytowałam się niemiłosiernie, bo chyba pan nie był nigdy w Hiszpanii czy Włoszech...tam to dopiero umieją języki obce. Wkurza mnie, że Polacy nie doceniają tego co mają i non-stop narzekają jacy to Polacy (oczywiście wszyscy pozostali, nie oni sami) są beznadziejni.

Trzy tygodnie temu w sklepie pojawił się rowerzysta. Kompletnie nie mówiący po polsku, jedynie po angielsku, później okazało się też, że mówi po hiszpańsku, a to dlatego, że pochodzi z Kolumbii. Od 2 lat jeździ po Europie, właśnie wracał z Ukrainy przez Polskę do Litwy, Łotwy, Estonii, a potem do Finlandii. Stamtąd samolotem do Meksyku i znowu do domu rowerem. Rozmawiało mi się z nim świetnie, trochę po angielsku, trochę po hiszpańsku. Pan stwierdził, że uwielbia Polskę i nie mamy prawa narzekać na drogi, bo nie są najgorsze. :) To tylko jeden z przykładów, że Polacy nie doceniają tego co mają.

2 komentarze:

  1. ah języki :) myślę że pan dziennikarz opierał swoją opinię na wyjazdach do miejscowości turystycznych gdzie obsługa hotelowa i lokalni przedsiębiorcy mówią w absolutnie każdym języku (chociażby tylko "dzień dobry") pojawiających się tam turystów bo jak wiadomo podnosi to sprzedaż znacząco ale... jak napisałaś w "inetriorze" Hiszpanii, Włoch czy Francji wszyscy mówią (z dumą) swoją ojczystą mową i tylko taką - na lotnisku w Paryżu w zeszłym roku miałam zabawną przygodę - rozładował mi się telefon (przebywałam w kraju w którym były inne kontakty a mój adapter rzeczywiście wyglądał odpowiedni ale wypadał ze ściany, więc telefon szybko zamilkł) i chciałam (na lotnisku, już po odprawie! a więc w strefie wysoko międzynarodowej!) kupić kartę do budki telefonicznej - powiedziałam po angielsku - dziewczyna może 25 letnia nie zrozumiałam powiedziałam po hiszpańsku (z rozmówek jednak;) (tak różnica card for public telephon i teletrjeta para telefono publico - to jednak brzmi prawie tak samo ;) i sprzedawczyni nagle zrozumiała - chyba wyłączają się na angielski. A wracałam z rozmówkami z Meksyku gdzie byłam sama na konferencji (ta jednak była międzynarodowa i po angielsku ;) i nikt nie mówił po angielsku. Dobrze że wzięłam rozmówki ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. U moich znajomych z filologii angielskiej przyjechali studenci z Hiszpanii na Erasmusa (ten sam kierunek). Byli oburzeni, że zajęcia prowadzone są w j. angielskim a nie po hiszpańsku...:) Bo ich angielski był na poziomie a1-a2 (na filologii angielskiej).

    OdpowiedzUsuń

drukuj